KONKURS W NIECIECZY
Późno w nocy przyjechał zza Baraniej Góry Edek z Majorem, herbatka, trochę
ustaleń i w trasę roztelepanym "polo forester". Psy z tyłu w
przedziale psim rozwalone jak basze posapują przez sen. My z przodu wpatrzeni
w drogę
z myślami, jak tam będzie?
Miesiąc temu, zaraz po konkursie w Krośnie, dostałem zaproszenie od Pana
Jankowskiego do Niecieczy. Od razu zgodziłem się i od razu zrodziła się
myśl, że na nizinach
to raźniej będzie dwóm góralom. Edka długo nie trzeba było namawiać. I tym
sposobem wyruszyliśmy na nasz pierwszy "międzynarodowy". Przyjechaliśmy
na tyle wcześnie, że pospaliśmy w samochodzie jeszcze godzinkę. Potem wypadki
nabrały tempa. Przyjazd kolejnych menerów z psami, wśród nich nasi starzy
znajomi Jurek, Ania, Marysia, chłopaki z Głuchołaz i ci, których dopiero
poznamy. Losowanie
numerków, zbiórka i zaczęło się. A zaczęło się szczęśliwie, bo od numerka
4. Edziu z Majorem mają 5. Nic tylko się cieszyć. Niebo z rana zasnute mgłami
zapowiadało upalną pogodę i tak też było. W takich okolicznościach nie było
zbytkiem szczęścia wylosować numer 17. Odłożenie przebiegło bez przeszkód,
dwa strzały i przepisowe minuty Saba spędziła na siedząco spoglądając z zaciekawieniem
na całe zamieszanie wokół. Edek i reszta "naszych" też do przodu.
Potem przejazd na początek ścieżek tropowych. Tu trochę dłużej. Ale nie my,
my mamy przecież numer 4.
Kiedy jednak ruszyliśmy po ścieżce i po przejściu kilkudziesięciu metrów
drągowiną zobaczyłem przed sobą uprawę sosnową, a za nią zrąb, mina mi zrzedła.
Przecież
my nigdy po czymś takim nie chodziliśmy! Uprawy świerkowe są łatwiejsze do
chodzenia no i w górach nie ma zrębów zupełnych. Tego bałem się najbardziej.
Około 2 hektarowa odsłonięta powierzchnia z odpadami pozrębowymi, na które
leje się żar z nieba. Pod nogami pył, a w nosie zapach nieznanych w górach
olejków eterycznych i żywicy. Żadnych punktów odniesienia w 100% trzeba wierzyć
w psa, że sobie poradzi. No i poradziła sobie. Za zrębem jeszcze jedna przeszkoda
w postaci paśnika i lizawki. Czy nie zboczy do niego, czy nie przyciągnie
zapach żywego zwierza? Ale nie, do przodu. Jeszcze 100 metrów i widzę leżącego
dzika
na skraju lasu. Saba trąca czarnucha kufą i fuka na niego zaczepnie. Jest
nasz! Sygnał "Dzik na rozkładzie" wręczenie złomu, gratulacje.
Uff ... No, a potem już tylko słodkie lenistwo, aż nie skończą pozostali.
W między
czasie wizyta na zagrodzie dziczej. Około 16-tej po wszystkim. I zaskoczenie
mamy "pudło" i to wspólnie z siostrą z miotu Zamą, co nie zdarza
się często.
Bardzo dobrze będę wspominał ten konkurs. Profesjonalnie przygotowany
i przeprowadzony
przez organizatorów i sędziów. Bez zbędnych nerwów
w przyjacielskiej atmosferze.
Dało się na każdym kroku odczuć, że to międzynarodowy.
Robert Guzik